Śmierć człowieka, który zabił człowieka, który zabił Jesse Jamesa Krótko trwająca sława Eda O’Kelleya zakończyła się śmiertelną bójką z policją.
On 26 września, 2021 by adminEd O’Kelley ma swoje pretensje do sławy. 8 czerwca 1892 roku wszedł do namiotowego saloonu w Creede, Colorado, i wypuścił dwie lufy strzelby w szyję właściciela. Ofiarą był Robert Ford, „mały, brudny tchórz”, który 10 lat wcześniej zastrzelił Jesse Jamesa. Nie jest jasne, dlaczego O’Kelley zabił Forda – być może, aby pomścić Jessego, być może, aby zyskać rozgłos. Ale to ustawiło go na ścieżce, która doprowadziła do jego własnej brutalnej śmierci na zachodniej ulicy ponad dekadę później.
Były konsekwencje za zabicie zabójcy Jesse Jamesa, Boba Forda. Ku swojemu zaskoczeniu, O’Kelley – który myślał, że zostanie okrzyknięty bohaterem – został uznany za mordercę i skazany na dożywocie. Później skrócono je do 18 lat, ale kampania petycyjna doprowadziła do zwolnienia go z powodów medycznych w 1902 roku. Najwyraźniej pobyt w więzieniu go nie zresocjalizował.
Może był ponad to. O’Kelley był byłym stróżem prawa, który miał reputację złego człowieka. Był kłótliwy i gburowaty i był kimś, kogo należy unikać prywatnie i publicznie. W 1891 roku podobno zabił człowieka, który przypadkowo nadepnął mu na stopę (nie ma wzmianki o tym, że został za to aresztowany lub osądzony). Dziesięć lat w stalowej klatce musiało jeszcze bardziej pogorszyć sprawę.
Po wyjściu na wolność O’Kelley przeniósł się do Oklahoma City w Oklahomie i ponownie wyrobił sobie reputację paskudnego faceta, z którym nie należy zadzierać. Kręcił się w dzielnicy saloonów, gdzie mieszkańcy dowiedzieli się, że był człowiekiem, który zabił Boba Forda – informacja, która najwyraźniej nie zwiększyła jego prestiżu w lokalnych oczach.
Wkrótce wpadł w oko policjantowi Joe Burnettowi, który aresztował O’Kelleya za bycie „podejrzanym charakterem”. To nie pomogło byłemu skazańcowi i po wyjściu z aresztu zaczął grozić Burnettowi. O’Kelley miał dostać swoją szansę na wyrównanie rachunków.
13 stycznia 1904 roku O’Kelley został aresztowany przez innego funkcjonariusza (nie jest jasne dlaczego), ale wkrótce został zwolniony. Najwyraźniej był wściekły później tego wieczoru, kiedy spotkał oficera Burnetta, swojego poprzedniego przeciwnika, na ulicy. Według relacji, Burnett serdecznie przywitał O’Kelleya słowami „dobry wieczór”. W odpowiedzi O’Kelley wyciągnął pistolet i zaczął uderzać policjanta, przeklinając go i krzycząc, że go zabije.
Dwaj siłowali się na ziemię; O’Kelley wystrzelił z pistoletu kilka razy, ale nigdy nie trafił w cel, który ciągle odpychał lufę (choć przy okazji poparzył się prochem). W międzyczasie Burnett błagał przechodniów o pomoc, przedstawiając się jako stróż prawa. Nikt nie pomógł. O’Kelley, bez naboi, zaczął gryźć Burnetta w uszy.
Kumpel O’Kelley’a znalazł się na miejscu zdarzenia i oddał strzał do oficera, ale kiedy spudłował, przyjaciel pospiesznie się wycofał. Wezwano policję, ale zanim zdołano do niej dotrzeć, bitwa nagle się zakończyła. Kolejowy bagażowy A.G. Paul skoczył na pomoc Burnettowi, chwytając O’Kelleya za ramię. To pozwoliło policjantowi wyciągnąć własną broń i wystrzelić dwa razy. Jedna kula trafiła napastnika w nogę; druga trafiła go w lewą skroń, zabijając go natychmiast.
Ciało O’Kelleya zabrano do kostnicy. Pozostawało tam przez dwa tygodnie; nikt nie chciał się po nie zgłosić. W końcu miasto pochowało jego szczątki na cmentarzu Fairlawn. Nie było na nich żadnego znacznika. Koszt pochówku wyniósł 12,50 dolarów. Dziś odwiedzający Fairlawn mogą zobaczyć nagrobek z podobizną O’Kelleya, umieszczony przez Oklahoma Outlaws Lawmen History Association w celu oznaczenia grobu banity.
Ed O’Kelley, człowiek, który zabił człowieka, który zabił Jesse Jamesa, mógł nigdy nie cieszyć się swoimi 15 minutami sławy. Za wszystkie swoje kłopoty, dostał samotny grób w Oklahoma City i przypis w podręcznikach historii.
Mark Boardman jest redaktorem funkcji dla True West Magazine, jak również redaktorem The Tombstone Epitaph. Pełni również funkcję pastora w Poplar Grove United Methodist Church w Indianie.
.
Dodaj komentarz